piątek, 8 kwietnia 2011

Przecież to nie nasza tragedia

Trochę spałem. Ale dzisiejszy film Ewy Ewart "W milczeniu" obudził chęć dzielenia się przemyśleniami. Władza czII trochę się otrze o dzisiejsze przemyślenia ale prawdopodobnie nigdy nie powstanie. W ogóle jestem ciekaw jak będzie wyglądać moje dalsze blogowanie. Ale wracając do tematu.

Rzeczony film jest zbiorowym wywiadem. Choć nawet ciężko nazwać go wywiadem ponieważ osoba reportera jest praktycznie nieobecna. Są tylko odpowiedzi, przemyślenia, wzruszenia prawdziwych ludzi. To dla mnie całkiem oryginalne uczucie zobaczyć w telewizji prawdziwego człowieka. I nawet czuć jego obecność bo przecież on jest taki blisko, na wyciągnięcie ręki. Wykadrowanie jak do portretu więc widzę każdy wyraz twarzy rozmówcy. Widzę błysk w jego oku, widzę zmarszczenie brwi. W tle tylko cisza, wiec doskonale słyszę tego człowieka. Słyszę każde zawahanie głosu, słyszę niepewność i pewność. I paradoksalnie czuję, że ten człowiek jest tuż obok mnie. I co ważniejsze wiem, że jest on prawdziwy. W tej rozmowie nie było udawania, było tylko szczerze dzielenie się emocjami. Według mnie mistrzostwo świata dla pani Ewy.

Film "W milczeniu" jak wspomniałem jest zbiorowym wywiadem. Raczej zbiorem pojedynczych wywiadów. Rozmów z rodzinami osób poległych w katastrofie pod Smoleńskiem. I jeszcze bardziej dochodzę do wniosku jakie to wielkie bagno z tej polityki. Jaki cholernie przykro jest mi teraz mówić, że jestem polakiem. Że jestem obywatelem tego kraju pełnego obłudy, kłamstwa, fałszu. I obłudne nie tylko jest bajoro sejmu ale także całe społeczeństwo. Ludzie przecież ta ogromna katastrofa wyśmienicie uwidoczniła to jacy jesteśmy beznadziejni (jaki ja jestem beznadziejny). Przypomnijmy sobie jak wszyscy się łączyliśmy w bólu. Jak wszyscy pielgrzymowali na Krakowskie Przedmieście zapalić znicz, jak na placu Piłsudzkiego zapłonął krzyż lampionów, chyba długo nie zapomnę tego śpiewu-lamentu jakie wtedy tam pod krzyżem papieskim usłyszałem. Wtedy doskonale wiedziałem po co ludziom religia. Jednak co do cholery stało się potem? Czy ktoś pamięta jak się biliśmy? Autentycznie biliśmy. Jak starzy ludzie wyzywali młodych. Jak broniony był krzyż? Blamaż na całej społecznej linii. Nie wiem jak to wytłumaczyć, że jesteśmy tacy beznadziejni. I to całe politykowanie. Jak do cholery doprowadziliśmy do tego że tragedia smoleńska stała się kluczową zagrywką polityczną. Co to ma znaczyć? Dla mnie znaczy to jedno. Zerowy brak godności. I te całe komisje, domysły, poglądy. Ja rozumiem, że niektórzy potrzebują znać prawdę. Są ludzie, którzy potrzebują wiedzieć co jest przyczyną tego że ich ojciec, mąż, syn, sąsiad, brat, narzeczony nie jest obecny na tym świecie. Tylko dlaczego te komisje tego nie rozumieją?

Przyznam się szczerze, że nie rozumiem czemu państwo wydaje takie ogromne pieniądze na pomniki i odszkodowania. Czy na prawdę tragedia ludzka potrzebuje tysięcy pomników? Powiedzcie mi po co? Czy to coś zmieni? Czy to sprawi że staniemy się społeczną jednością? Ja rozumiem pomniki budujące więzi patriotyczne. Ale czemu w okół tego wszystkiego wydarzyła się taka szopka? Czemu stać na zniewagę osób, która otrzymuje pieniądze za to, że to jego ojciec leciał w tym samolocie?

Pamiętam z tamtych dni stwierdzenia że umarło tylu przedstawicieli elit polskich. Wiecie mam przemyślenia. Po co społeczeństwu elity? Przecież ich nikt nie słucha! Rządzą Ci co dostali władzę do ręki a nie co są mądrzy.

I jeszcze meritum całej sprawy. Reportaż, który uwidaczniał ludzkie cierpienie? Czemu nie potrafimy dać sobie spokoju z tym wszystkim. Czemu ludzie którzy na prawdę cierpią musza przez z nas cierpieć jeszcze bardziej? Niesamowicie mnie wzruszyły i wkurzyły niektóre opowieści małżonek zmarłych posłów.
Jedna opowiada o tym, że aby podejść do grobu swojego męża ludzie kazali jej ustawić się w kolejce. I każdemu musiała mówić, że tam pochowany jest jej ukochany. A ona nie miała spokoju w tym spotkaniu. Otoczona przez ślepia ludzi, którzy muszą wiedzieć, musza dotknąć. Musza przeszkodzić w chwili kontemplacji.
Kolejna opowiada o pomniku. Podoba się jej. Bo symbolizuje przełamaną całość. Dla niej po tym wszystkim już nic nie będzie całością. Życie zostało przełamane i ona nie poczuje już pełności (przynajmniej przez długi czas).
Żadna nie potrafi się pożegnać. W sercach wdów żyją mężowie. I mówią wieczorem przed zaśnięciem, same do siebie wysyłają słowa w przestrzeń : "Grubasku, pora już spać. Jest po 22". I pewnie czują, że ich kochanek to słyszy, że jest obecny, I tak nadzwyczajnie nie potrafią zaakceptować faktu.

Więc zwracam się do was. Pozbądźmy się tych negatywnych emocji w stosunku tych ludzi. Oni stracili swoje życia, a na dodatek banda hien cmentarnych władzy (bo i tej krajowej i tej czwartej władzy mediów) nie pozwalają im ułożyć tego jak trzeba. I my sami nie dajemy im godnie przebyć żałoby, bo muszą przepychać się w kolejce do grobu ukochanego... Bo krzyż jest symbolem świętości to bezcześcimy żywot innych...

czwartek, 10 lutego 2011

Władza cz1

Ostatnio po głowie często chodzi mi temat władzy i polityki. Głównie jest to związane z tą małą polityką czyli nadchodzącymi wyborami do samorządu szkolnego. Wszystkie rozmyślania zaczęły się przy okazji następującego linku:
, a przede wszystkim za sprawą komentarzy pod postem. Na dodatek coraz częściej na korytarzu szkoły można usłyszeć ludzi pytających kiedy wybory, kto startuje, kto powinien startować, kto ma szanse, kto się ośmieszy. Do tego doszedł wszechobecny kryzys PO, sytuacja w północnej Afryce oraz zachowanie się innych partii w Polsce. Wszystkie te czynniki sprawiły że zaczął chodzić za mną ten temat. Próbuję dowiedzieć się co nas ciągnie do polityki. Co sprawia że jesteśmy rządni władzy?

Zacząłbym od rozmyślań na temat tej małej polityki. Szkolnego samorządu. A na przykładzie mojej szkoły można nawet zaczerpnąć z pamięci wcześniejszych wspomnień i przypomnieć sobie sławetną akcję AONKiR. W obu przypadkach odgrywałem główne role. O ile z akcją jest taka sprawa, że jak już się w nią zaangażujesz to rzeczywiście musisz pracować bo sterczy nad tobą prof. K. O tyle z samorządem jest już trochę inaczej. Odnoszę wrażenie że głównym elementem tej zabawy w politykę jest sama kampania. To jest źródło największych emocji. Potem jak już się zostanie wybranym lub nie to są dwa wyjścia. Albo będzie się dużo robiło i tak mało kto z tego skorzysta i mało kto doceni. Albo nie będzie się nic robić i wszyscy powiedzą że w sumie to samorząd nic nie musi robić. No dobra dochodzi parę obowiązków osoby publicznej. Złożyć życzenia dyrektorce, poprowadzić ślubowanie klas pierwszych, powiedzieć parę przemówień na innych uroczystościach. Jeden z komentarzy w poście Tomasza wspomniał coś o tym, że bycie osobą publiczną jest fajne. Moim zdaniem w przypadku małej polityki wcale tak nie jest. Bo cała zabawa, jak już wspomniałem, skupia się głównie na kampanii. I nie ukrywajmy że wybory wygrywa najczęściej osoba, która jest najbardziej popularna. Czyli w pewien sposób jest już osobą publiczną tylko na własny koszt. Jeśli wygra to wiele się zmienia. Po wyborach dla wielu osób przestałem być Łukaszem Adamskim a stałem się Panem Przewodniczącym. Nie dla wszystkich. Jednak jest całkiem spora grupa osób, która choćby dla żartu woła do mnie Panie Przewodniczący. Mimo że z pozoru wydaje się to głupie to tak na prawdę takie odnoszenie zaczyna budować swoistą przepaść. Zdarza się że rozmowy z niektórymi osobami w ogóle zanikają. Bo to przecież Pan Przewodniczący i na pewno nie ma czasu. Grrr! Co gorsza zdarzają się teksty, nie tylko od nauczycieli, że przecież przewodniczącemu nie stoi robić takich rzeczy. W sumie to nawet śmieszne.

To na razie tyle. Nie mam siły już pisać. Ale niedługo dopiszę kolejną część skupiając się na normalnej polityce. Tymczasem może odpowiecie mi na niektóre pytania? Bo nadal nie wiem czemu tak dajemy się ponieść popularności..

czwartek, 27 stycznia 2011

Maski

No tak miesiąc minął od ostatniego postu. Przez ten czas wiele się działo i brakowało chwil aby pomyśleć o świecie, a co dopiero o tym napisać. Na szczęście chwila się odnalazła. Dzisiaj postanowiłem napisać o maskach. Skłoniły mnie do tego dwa posty dwóch osób. O to linki do nich:
http://emotionalforget-me-not.blogspot.com/2010/12/krotki-dialog-pod-fragola.html
http://pomieszaniezpoplataniem.blogspot.com/2011/01/doborowe-towarzystwo.html


Zacznijmy przewrotnie od drugiego postu
Apel jakże słuszny. Ale nie przesadzajmy w krytykowaniu innych. Sami czasem wysyłamy sprzeczne sygnały. Sami zakładamy maski, które nie pozwalają odkryć pięknego ja. Każdy miewa ochotę być silnym niezależnym, pozbyć się wszystkich słabości, stać się niepokonanym i odważnym. Sami stawiamy w ten sposób firewall do naszego wnętrza. Przecież odkrywanie siebie to odkrywanie kart w pokerze życia. Nawołujesz do tego aby odkrywać innych, by szukać w nich tego pierwiastka piękna, którego nie zauważamy na pierwszy rzut oka. Aby odkryć coś co nie wypływa z powierzchowności. Ja chciałbym się zapytać czemu mam zadawać sobie ten trud? Czemu oczekujesz, że będę szperał i wyszukiwał elementów ludzkiego piękna u kogoś kto według mnie nie chce ich pokazać. Mówisz nie oceniajmy po wyglądzie czy ktoś jest dobry czy zły. Dzisiejsza swoboda mody, wszechobecny dobrobyt pozwala nam na pełne kreowanie swojego wizerunku. Chcemy być zadbani będziemy zadbani. Chcemy być piękni poświęcimy czas i staniemy się piękni. Nawet argument pieniędzy łatwo można pokonać. Jak się człowiek dobrze zakręci to sobie wszystko załatwi nawet i za darmo. To szaty zdobią człowieka. Ale to człowiek ma wybór jakie szaty ubierze. 

Nie bez kozery na początku odpowiedzi podkreśliłem słuszność apelu. Wspaniale, że zwróciłaś na to uwagę. Świat będzie lepszy gdy przestaniemy skreślać ludzi na skutek chwilowego poznania. Ja bym tylko spróbował pójść krok dalej i skupić się teraz na nas samych. I na tym czemu sami tak często utrudniamy komunikację międzyludzką.. 

Każdy z  nas ma różne maski swojej osobowości. Inaczej zachowujemy się w domu, w szkole, na ulicy, w centrum handlowym. Co miejsce, co sytuacja to potrafimy zmienić swoje oblicze. Czasem dzieje się to zupełnie po za nasza kontrolą, zupełnie naturalnie. Jednak często nasze zachowania są wymuszone. Czy ktoś pomoże mi wyjaśnić czemu tak oszukujemy sami siebie? Co ciekawe ten mechanizm paradoksalnie potrafi zadziałać przeciwko nam. Gdy przyjmujemy maskę silnych a jesteśmy słabi bądź nawet na odwrót. Czemu przyjmujemy maski? Czemu rezygnujemy z autentyczności? Czy na prawdę świat jest na tyle okrutny, że trzeba się schować by przetrwać? Bo ja już sam nie wiem...

wtorek, 28 grudnia 2010

Coś dla innych, czy jednak dla nas samych?

Święta już za nami, cała przedświąteczna zawierucha także. Nareszcie można pozwolić sobie na chwilę spokoju i wrócić do raczkującej aktywności blogerskiej. Długo nic nie pisałem i czas w końcu wynurzyć swoje i nie tylko swoje filozoficzne przemyślenia. Wszystko dzięki diabelskim wpływom damskiego kuszenia (ale o tym może w innym poście). Skoro uległem kuszeniu, moje działanie może być lekko nieracjonalne więc proszę o wybaczenia gdyż mogę wypadać z właściwego toku myśli...

Motywacja.
Za nami wspomniany już okres zwiększonej aktywności życzliwości. Niestety nie tylko, święta mają w sobie tą "magiczną" moc, że zwracają także uwagę na samotność i uczucia bezsensu żywota (bynajmniej nie chodzi o bezsensowne uczucia (czy coś takiego w ogóle istnieje?)). Na pewno możemy stwierdzić, że był to czas zwiększonej aktywności. Ci rodzinni sprzątali gotowali oraz przygotowywali (się jak i prezenty), ci katoliccy chodzili sobie rano na wczesną mszę i grupowo palili świeczki, ci samotni czuli się jeszcze bardziej samotni i zagubieni, a ci co w święta nie wierzą nareszcie mieli swoje pole do popisu by manifestować jakie bezsensu one są. Ale nie o tym nie o tym.

Dla zdecydowanej większości nas (jako istot społecznych) święta skupiają się głównie wokół charakteru rodzinnego. Podstawowym świątecznym założeniem jest to, że będziemy świętować w tym:

  • składać sobie życzenia
  • uśmiechać się do innych
  • być pomocnym obywatelem
  • sprawiać przyjemności innym
Ogólnie rzecz biorąc święta chcą abyśmy specjalnie dla nich byli lepsi. No właśnie i tu pojawia się dla mnie problem, który finalnie chce poruszyć. Czy tak na prawdę nie spełniamy tych wszystkich dobrych uczynków dla nas samych? Czy nie idziemy równo za Nietzchem oddając się egoistycznemu altruizmowi? Czy święta nie są formą nadrobienia naszych zaniedbań z całego roku?
W czasie świąt dajemy z siebie wiele ciepła. Jaka jest jednak motywacja naszych działań? Czemu (czasem na siłę) wywołujemy naglę falę pozytywnych wibracji, przebaczamy i jesteśmy sobie tak życzliwi?


PS Bardzo przepraszam za cały ten bałagan myśli. To skutki szampańskiego nastroju (niekoniecznie wyskokowych trunków) i tak udało w znacznym stopniu powstrzymać fantazję i pisać o głupotach. Obiecuję, że następnym razem post będzie bardziej rzetelny...

niedziela, 5 grudnia 2010

Strach

Tym razem to nie jest odpowiedź na czyjeś przemyślenia tylko początek dyskusji. Ba, nawet swego rodzaju manifest!

Strach. Lęki. Zjawiska bardzo głęboko zakorzenione w naszych osobowościach. Instynkt pierwotny, który przede wszystkim w czasach kamienia łupanego zapewnił naszemu gatunkowi przetrwanie. Ponieważ byliśmy słabsi fizycznie od innych istot baliśmy się. Baliśmy się np polować nocą, błyskawic, ryku zwierzaka itd itd... Jednak człowiek wykorzystując swój intelektualny potencjał zawsze pokonywał strach. Zaczął wykorzystywać ogień aby nie bać się nocy i chłodu. Wynalazł broń aby nie bać się zwierząt. Był na tyle zdolny aby poskromić niektóre w takim stopniu aby pomogły mu w walce z innymi. W każdym swoim działaniu człowiek działać z przyczyny lęku!

Po takim małym wstępie chciałbym przejść do meritum sprawy. Jaką rolę pełni strach w życiu człowieka społecznego? Czy lęk, który kiedyś przyczyniał się znacznie do naszego rozwoju ostatnimi czasy nie za bardzo przyczynia się do jego zahamowania?

Pierwsza sytuacja, która przychodzi mi do głowy. Wyobraźmy sobie lekcję. Nauczyciel kończąc swoją wypowiedź otwiera dyskusję zadając pytanie: "Co wy o tym sądzicie?". Zapada cisza. Niektórzy modlą się by ich nie zapytać bo najzwyczajniej nie słuchali i nie wiedzą o czym mają cokolwiek sądzić. Jednak przynajmniej połowa słuchała i mimo to nikt się nie odzywa. W końcu znajduje się ktoś kto ma coś do powiedzenia i zanim skończy zdanie w klasie wszyscy zaczynają żwawo dyskutować! Nagle każdy ma jakieś zdanie na ten temat (nawet Ci co nie słuchali, bo w międzyczasie ze strachu dowiedzieli się o czym był wykład). Takie sytuacje trafiają co najmniej raz w tygodniu... Czemu do cholery boimy się zacząć dyskusję? Boimy się być indywidualnością, która ma swoje zdanie i chce je poddać publicznej dyskusji? Chyba tak. A przecież ta dyskusja ma doprowadzić nas do wniosków, co znaczy rozwinąć nas intelektualnie. Trochę smutne, nie sądzicie?

Inna sytuacja. Spotykasz bardzo ciekawą osobę. Przeczuwasz, że znajomość z tą osobą może doprowadzić Cię do ciekawych sytuacji. No np spodziewasz się interesujących tematów w rozmowach. Mimo to boisz się odsłonić swoje karty. Rzadko przedstawiamy siebie takimi jakimi na prawdę jesteśmy. Nie potrafimy zaryzykować opowiadając nowo poznanej osobie historii swojego życia. Szkoda... To daje zawsze magiczne efekty! Przede wszystkim dlatego, że opowiadając o sobie sami poznajemy się lepiej. No i zawsze możemy coś ciekawego usłyszeć na swój temat. Społeczeństwo woli za to sprowadzać rozmowę do półśrodków, frazesów o pogodzie. Rzadko w nowym gronie rozmawiamy o swoich poglądach...

Kolejna tym razem trochę bardziej drastyczna sytuacja. Ileż to krąży opowieści na temat ludzi, do których nikt nie wyciągnął pomocnej dłoni. Czemu często słyszymy o ofiarach wypadków, ataków złodziejskich, którym nikt nie pomógł? Boimy się odpowiedzialności... A przecież możemy kogoś uratować. Wolimy uważać, że ktoś inny to może zrobić. Bardzo ciekawy jest fakt, że na kursach samoobrony zwracana jest uwaga, że okrzyk "ratunku złodziej" nikogo nie zainteresuje. Lepszą metodą uzyskania pomocy w przypadku ataku kieszonkowca jest krzyczenie "pali się", wtedy odwrócą się wszyscy (bo jest zagrożone ich życie) i jest szansa, że ktoś zareaguje odruchowo. Więc trzeba się odwołać do czyjegoś strachu aby nam pomógł. Ciekawe...

Chciałbym zwrócić uwagę, że w większości wypadków strach nas paraliżuje. Stajemy oniemieni, wydając krzyk, pisk (na widok pająka, myszy, szczura) i nic nie robimy... Albo w sytuacjach stresowych. Denerwujemy się bo boimy się porażki, czym (o zgrozo!) zmniejszamy szansę na zwycięstwo! Przykładów jest bardzo bardzo wiele!!! Spotkanie o pracę, egzaminy, randki, wystąpienia publiczne, premiery itp itd. Powiedzcie mi czemu strach tak bardzo nam przeszkadza w życiu:? Czemu nie pozwala nam wykorzystać swojego prawdziwego potencjału? I jak  sobie z nim radzić? Czemu w karierze nie zawsze zwyciężają Ci, którzy mają predyspozycje, tylko Ci którzy potrafią pokonać stres i reagować frazesami?

środa, 24 listopada 2010

Serce vs Rozum

No proszę. Nie wiedziałem, że tak szybko będzie można znajdować kolejne inspiracje..
Link; Tajemnice umysłu: "serce za głupie jest"

Tym razem będę rozważał odwieczny problem. Być zimnym kalkulatorem, matematykiem uczuć czy lepiej nie zastanawiać się nad działaniem tylko słuchać uczuć i iść zgodnie z tempem własnej krwi?

Według mnie zawsze należy zadawać sobie pytania i na nie jasno odpowiadać. W tym wypadku należy zadać ich parę, ale jedno jest najważniejsze: "Czego oczekujemy od relacji z innymi?". Pragniemy miłości? A może nie zależy nam na romantycznych spacerach i ciepłych słówkach, a tylko na tym by się zabawić? Gdyby sprawa była rozpatrywana tylko w tych dwóch aspektach wszystko byłoby jasne. Chodzilibyśmy tylko do klubów by szaleć lub np. kawiarni, parków wiedząc, że spotkamy tam osoby o podobnych potrzebach i w końcu spotkamy tą najlepszą osobę. Jasne jasne, mega proste. Ale w życiu tak nie ma. Zazwyczaj chcemy wszystkiego po trochu, a najczęściej sami nie wiemy czego właściwie chcemy. Bo to jest właśnie trudna współpraca pomiędzy sercem a rozumem.

Serce nakazuje nam, żyć chwilą. Oddawać się chwili, własnym pragnieniom, bez respektu dla otoczenia zmieniać te pragnienia. Super sprawa! Ale nasze pragnienia często nie współgrają z pragnieniami innych. I przychodzą rozczarowania. Nasze serce jest smutne, że znowu mu nie wyszło.
Z drugiej strony rozum... żyć ciągle patrząc w przyszłość, nigdy nie spoglądać za siebie, a jeśli już to tylko aby poprawić błędy. Ale, że jak to zabić uczucia? Przecież, to amoralne. W sumie co nam po moralności, skoro jesteśmy bez uczuć? Żadne wyrzuty sumienia nam nie straszne... Jednak wyniszczamy wtedy także uśmiech, radość i spełnienie.
Trudne mogą być te wybory...

Prawdopodobnie dlatego w komentarzach pod tym postem pojawiły się słowa o złotym środku, współpracy mózgu i serca. Najlepiej odnaleźć linię równowagi i spokojnie sobie po niej kroczyć. Jasne!!! Znajdź człowieku najpierw równowagę! A co dopiero potem po niej idź? Spróbujcie przejść po prostej linni w zamkniętym pomieszczeniu. Absorbuje to nas tak bardzo, że nie odczuwamy radość z samego chodzenia. I tak samo jest z uczuciami! Jest jeszcze jeden dodatkowy problem. W uczuciach, tak jak na ulicy gdy idziemy po krawężniku lub szynach, zawsze coś wieje :) I właśnie dlatego zachowujemy się jak pijani idąc po nie zawsze pięknej i nie zawsze równej sinusoidzie :) Ale to jest właśnie życie :)

Osobiście uważam, że wszystko jest zbyt skomplikowane by móc to wszystko kalkulować! Po prostu szkoda, życia? Nie będzie w tym życiu wtedy samego życia! Nie będzie radości, nie będzie chwil uniesienia! A przecież o to chodzi w życiu? Nie dam sobie wmówić tego, że życie jest po to by tylko je przetrwać (niestety muszę przyznać, że jest hipokrytyczne zdanie... Ostatnio poddałem się takim myślom...). Uważam, że mimo wszystko każdy powinien się cieszyć!

Autorka posta parokrotnie cytowała książkę: "S@motność w sieci". Powiem szczerze, że jest to książka, która totalnie mnie oczarowała. Możemy tam znaleźć wspaniały przykład życia chwilą! Carpie diem! Ryzykowanie w walce o swoją wartość! Szaleństwo by odszukać ukryte walory. Jednak wiele osób wzbrania się przed takim działaniem. Wszyscy ci mówią o strachu, o uczuciach zawodu. Uważam, że można sobie z tym poradzić. Przede wszystkim jestem za działaniem. Im więcej, będziemy próbować tym większe będziemy mieli doświadczenie i będzie nam łatwiej. Młodość, a w szczególności okres dojrzewania jest właśnie po to by nauczyć się życia ;) Jeśli będziemy mieli świadomość paru faktów będzie nam dużo dużo łatwiej.
Po pierwsze trzeba sobie mocno uświadomić, że się uczymy! Zawsze na początku nam nie wychodzi. Nawet jak uczymy się chodzić musimy upaść parę razy na kolana i narobić sobie siniaków by finalnie stanąć i śmiało pójść. Tak samo jest z relacjami między-ludzkimi, także z miłością i partnerstwem. Musimy nauczyć się "czytać" płeć przeciwną. A jeśli ryzykujemy to mamy tego świadomość i łatwiej jest się pogodzić z przegraną.
Po drugie i bardzo bardzo ważne! Staram się posługiwać maksymą, że: "Przyjemniej się żałuje, że coś się zrobiło, niż że nie zrobiło się nic"! To zdanie jest bardzo prawdziwe. Łatwiej jest pogodzić się z przegraną, a ciężej do końca życia rozpaczać, że się nie zrobiło kroku. Jeśli ktoś potrzebuje przykładów wiele ich znajdę.

Oczywiście wszystko jak to pisze może wydawać się proste. Nic bardziej mylnego. Mimo, że się tak mądrze to sam jestem w niezłej dupie... Trzeba być bardzo silnym i świadomym, a to jest trudne. Więc powiedzcie mi czy opłaca się staranie o taką dojrzałość? Czy przypadkiem czegoś nie utracimy w tym działaniu?

ps Chciałoby się być filozofem i mieć swój środek na życie :) Swoją drogą, jestem przekonany, że wielcy myśliciele mieli bardzo wiele trudnych chwil w swoim życiu...

poniedziałek, 22 listopada 2010

Abstynencja

Tym razem do postu natchnął mnie następujący artykuł: onet.pl

Abstynencja...
W tym artykule przykład na pomoc ukochanej osobie, pomoc samemu sobie lub prostu wstręt przed alkoholem.
Sam utożsamiam się z abstynencją. Nie na zasadzie, że procenty są złe i nigdy ich nie tknę. To trochę za duża skrajność. Na pewno mogę powiedzieć, że nie lubię alkoholu, nie lubię czuć się nietrzeźwym ale nie ma nic złego w lampce wina lub kieliszku szampana jako toast. Rzadko jest tak, że gdy widzę nowy drink to go nie spróbuję.

Chciałbym jednak poruszyć temat alkoholu na imprezach... Jest to temat, który mnie irytuje. Byliście kiedyś na imprezie bez alko? Mieliście okazje spędzić wspaniałą taneczną bibę bez alkoholu? Dla mnie osobiście alkohol jest plagą. Ile osób potrafi dobrze bawić się bez niego? Ile z nas będzie tańczyło, wygłupiało się zanim się nie napije? Według mnie przybiera to formę społecznego kalectwa. Czy na prawdę tylko wigilia może być uroczystością bez alkoholu? Bo już wszystkie urodziny, imieniny czy nawet zwyczajne spotkania kończą się paroma głębszymi...

Czemu tak tego nie lubię? Mi się wydaje, że ludzie nie widzą negatywnego wpływu alkoholu na nas. Przede wszystkim człowiek nietrzeźwy nie jest sobą. Staje się kimś innym... Super pomysł! Idziemy na łatwiznę. Chcemy kogoś poderwać, pijemy na odwagę. Chcemy się zabawić, pijemy na zwolnienie hamulców... Oszukujemy własny organizm! Ba, ile razy alkohol wywołuje efekt agresywności? Stajemy się wszechmocni... Nie uważam, że to dobrze...
Problem pijanych kierowców. No jak można wsiąść do samochodu po piciu? Nigdy tego nie zrozumiem...

Kolejny problem pijanych nastolatków. Młodzież się upija, traci kontrolę nad sobą, a potem przeżywają problemy. I to lansowanie, czego to ja nie zrobiłem po alkoholu. I ciekawie jeszcze jak to z dopalaczami było :)

Sam nie jestem czysty... Parę razy się zdarzyło upić. I tylko jeden wspominam dobrze. Za każdym innym razem miałem poczucie, że nie jestem sobą, poczucie zakłamanego świata. Czy do tego dążymy? Czy wy też miewacie takie odczucia?

niedziela, 21 listopada 2010

O tych, którzy nie wiedzą o czym mówią...

Tak na dobry początek. Wzbudzam dyskusję na temat inteligencji:

link: "O tych, którzy nie wiedzą o czym mówią..."

Dziwny podział. Zdecydowanie mi się nie podoba. No może sam podział mi się podoba ale nie podobają mi się tytuły kategorii. Czy to co ktoś mówi może być oznaką jego inteligencji? Nawet odbiegając od tego, że są różne rodzaje inteligencji warto zaznaczyć, że poznajemy zawsze tylko skrawki osobowości. Tym bardziej, że w tym wypadku chcemy oceniać ludzi po tym co mówią.
Ale po kolei:

1) Ludzie o skrajnych poglądach, niezgodnych z powszechną prawdą. Czy muszą to być ludzie o niskim ilorazie inteligencji? Nie! Nazwijmy ich szaleńcami!!! Ale szaleniec też ma prawo być mądry. Ma prawo myśleć, analizować, pobierać dane i je przetwarzać. To, że robi to w niezgodny z otoczeniem sposób nie tworzy z niego debila (swoją drogą hasło naukowe :) ).  No i jeszcze blisko do mitomanii. Moim zdaniem mitomania ma w sobie bardzo wiele z inteligencji :) Trzeba mieć przecież niesamowicie abstrakcyjny i twórczy umysł! Nie każdy potrafi opowiadać bajki. A co dopiero opowiadaj bajki uzurpujące rzeczywistość. W skrócie: by dobrze kłamać też trzeba być mądrym :)

2) Tak ten punkt mi się podoba! Może niekoniecznie stwierdzenie "średnio inteligentni" ale na szczęście w następnym zdaniu zostało to zamienione na "bardzo inteligentni". No i jeszcze zaklasyfikowanie tutaj ludzi bezmyślnie naśladujących jest błędem. Trochę to jedno drugiemu zaprzecza.

3) Jak można ludzi superinteligentnych przypisać tylko i wyłącznie do demagogów? Nie rozumiem... Dla mnie bycie demagogiem nie jest oznaką wysokiej inteligencji. Egoizm, samo uwielbienie, tworzy to osobowość monumentalną ale czy można jej przypisywać określenia pozytywne? Dla mnie tacy ludzie (mimo swojej pozornej wielkości) są określeni pejoratywnie. Nie lubię kłamców. "Pozostaje nam słuchać i podziwiać" Czemu? Ja w takich wypadkach zazwyczaj się odwracam lub wychodzę. Tchórz powiecie. Można i tak, ale ja tam wolę ze ścianą nie walczyć. Ona zawsze jest twarda i oddaje tak samo mocno jak ją uderzymy. No i w tym wypadku jest zaślepiona! Nie zburzymy takiego człowieka, nie pokonamy go argumentami ewentualnie możemy go przestawić :) A mnie zazwyczaj szkoda energii na takie działania. Zazwyczaj bo nie zawsze, lecz tacy ludzie często mają niewiele do zaoferowania i nie wiele w nich do podziwiania. Wolę takich przemilczeć (zgodnie z komentarzem pod omawianym tekstem :) )

A co wy sądzicie na ten temat? Czy możemy w tak prosty sposób segregować ludzi? Czy w ogóle warto segregować ludzi, czy takim działaniem szkodzimy sobie czy pomagamy? Czy nie za często to co mówimy na forum publicznym jest tylko grą a nasze zalety zostają ukryte?

Hello world!

Witajcie!

W ostatnich miesiącach zauważyłem wzrost aktywności bloggerskiej moich znajomych. Wiele osób ma chęć dzielenia się swoimi przemyśleniami. I dobrze! Dzięki temu ja będę miał o czym pisać!
Bo lubię dyskutować. Będę pisał komentarze do cudzych poglądów. Czas zacząć zadawać pytania stawianym tezom oraz odpowiadać na zadane pytania. Czasami mam wiele do powiedzenia i tutaj właśnie będę wiele mówił od siebie!