wtorek, 28 grudnia 2010

Coś dla innych, czy jednak dla nas samych?

Święta już za nami, cała przedświąteczna zawierucha także. Nareszcie można pozwolić sobie na chwilę spokoju i wrócić do raczkującej aktywności blogerskiej. Długo nic nie pisałem i czas w końcu wynurzyć swoje i nie tylko swoje filozoficzne przemyślenia. Wszystko dzięki diabelskim wpływom damskiego kuszenia (ale o tym może w innym poście). Skoro uległem kuszeniu, moje działanie może być lekko nieracjonalne więc proszę o wybaczenia gdyż mogę wypadać z właściwego toku myśli...

Motywacja.
Za nami wspomniany już okres zwiększonej aktywności życzliwości. Niestety nie tylko, święta mają w sobie tą "magiczną" moc, że zwracają także uwagę na samotność i uczucia bezsensu żywota (bynajmniej nie chodzi o bezsensowne uczucia (czy coś takiego w ogóle istnieje?)). Na pewno możemy stwierdzić, że był to czas zwiększonej aktywności. Ci rodzinni sprzątali gotowali oraz przygotowywali (się jak i prezenty), ci katoliccy chodzili sobie rano na wczesną mszę i grupowo palili świeczki, ci samotni czuli się jeszcze bardziej samotni i zagubieni, a ci co w święta nie wierzą nareszcie mieli swoje pole do popisu by manifestować jakie bezsensu one są. Ale nie o tym nie o tym.

Dla zdecydowanej większości nas (jako istot społecznych) święta skupiają się głównie wokół charakteru rodzinnego. Podstawowym świątecznym założeniem jest to, że będziemy świętować w tym:

  • składać sobie życzenia
  • uśmiechać się do innych
  • być pomocnym obywatelem
  • sprawiać przyjemności innym
Ogólnie rzecz biorąc święta chcą abyśmy specjalnie dla nich byli lepsi. No właśnie i tu pojawia się dla mnie problem, który finalnie chce poruszyć. Czy tak na prawdę nie spełniamy tych wszystkich dobrych uczynków dla nas samych? Czy nie idziemy równo za Nietzchem oddając się egoistycznemu altruizmowi? Czy święta nie są formą nadrobienia naszych zaniedbań z całego roku?
W czasie świąt dajemy z siebie wiele ciepła. Jaka jest jednak motywacja naszych działań? Czemu (czasem na siłę) wywołujemy naglę falę pozytywnych wibracji, przebaczamy i jesteśmy sobie tak życzliwi?


PS Bardzo przepraszam za cały ten bałagan myśli. To skutki szampańskiego nastroju (niekoniecznie wyskokowych trunków) i tak udało w znacznym stopniu powstrzymać fantazję i pisać o głupotach. Obiecuję, że następnym razem post będzie bardziej rzetelny...

niedziela, 5 grudnia 2010

Strach

Tym razem to nie jest odpowiedź na czyjeś przemyślenia tylko początek dyskusji. Ba, nawet swego rodzaju manifest!

Strach. Lęki. Zjawiska bardzo głęboko zakorzenione w naszych osobowościach. Instynkt pierwotny, który przede wszystkim w czasach kamienia łupanego zapewnił naszemu gatunkowi przetrwanie. Ponieważ byliśmy słabsi fizycznie od innych istot baliśmy się. Baliśmy się np polować nocą, błyskawic, ryku zwierzaka itd itd... Jednak człowiek wykorzystując swój intelektualny potencjał zawsze pokonywał strach. Zaczął wykorzystywać ogień aby nie bać się nocy i chłodu. Wynalazł broń aby nie bać się zwierząt. Był na tyle zdolny aby poskromić niektóre w takim stopniu aby pomogły mu w walce z innymi. W każdym swoim działaniu człowiek działać z przyczyny lęku!

Po takim małym wstępie chciałbym przejść do meritum sprawy. Jaką rolę pełni strach w życiu człowieka społecznego? Czy lęk, który kiedyś przyczyniał się znacznie do naszego rozwoju ostatnimi czasy nie za bardzo przyczynia się do jego zahamowania?

Pierwsza sytuacja, która przychodzi mi do głowy. Wyobraźmy sobie lekcję. Nauczyciel kończąc swoją wypowiedź otwiera dyskusję zadając pytanie: "Co wy o tym sądzicie?". Zapada cisza. Niektórzy modlą się by ich nie zapytać bo najzwyczajniej nie słuchali i nie wiedzą o czym mają cokolwiek sądzić. Jednak przynajmniej połowa słuchała i mimo to nikt się nie odzywa. W końcu znajduje się ktoś kto ma coś do powiedzenia i zanim skończy zdanie w klasie wszyscy zaczynają żwawo dyskutować! Nagle każdy ma jakieś zdanie na ten temat (nawet Ci co nie słuchali, bo w międzyczasie ze strachu dowiedzieli się o czym był wykład). Takie sytuacje trafiają co najmniej raz w tygodniu... Czemu do cholery boimy się zacząć dyskusję? Boimy się być indywidualnością, która ma swoje zdanie i chce je poddać publicznej dyskusji? Chyba tak. A przecież ta dyskusja ma doprowadzić nas do wniosków, co znaczy rozwinąć nas intelektualnie. Trochę smutne, nie sądzicie?

Inna sytuacja. Spotykasz bardzo ciekawą osobę. Przeczuwasz, że znajomość z tą osobą może doprowadzić Cię do ciekawych sytuacji. No np spodziewasz się interesujących tematów w rozmowach. Mimo to boisz się odsłonić swoje karty. Rzadko przedstawiamy siebie takimi jakimi na prawdę jesteśmy. Nie potrafimy zaryzykować opowiadając nowo poznanej osobie historii swojego życia. Szkoda... To daje zawsze magiczne efekty! Przede wszystkim dlatego, że opowiadając o sobie sami poznajemy się lepiej. No i zawsze możemy coś ciekawego usłyszeć na swój temat. Społeczeństwo woli za to sprowadzać rozmowę do półśrodków, frazesów o pogodzie. Rzadko w nowym gronie rozmawiamy o swoich poglądach...

Kolejna tym razem trochę bardziej drastyczna sytuacja. Ileż to krąży opowieści na temat ludzi, do których nikt nie wyciągnął pomocnej dłoni. Czemu często słyszymy o ofiarach wypadków, ataków złodziejskich, którym nikt nie pomógł? Boimy się odpowiedzialności... A przecież możemy kogoś uratować. Wolimy uważać, że ktoś inny to może zrobić. Bardzo ciekawy jest fakt, że na kursach samoobrony zwracana jest uwaga, że okrzyk "ratunku złodziej" nikogo nie zainteresuje. Lepszą metodą uzyskania pomocy w przypadku ataku kieszonkowca jest krzyczenie "pali się", wtedy odwrócą się wszyscy (bo jest zagrożone ich życie) i jest szansa, że ktoś zareaguje odruchowo. Więc trzeba się odwołać do czyjegoś strachu aby nam pomógł. Ciekawe...

Chciałbym zwrócić uwagę, że w większości wypadków strach nas paraliżuje. Stajemy oniemieni, wydając krzyk, pisk (na widok pająka, myszy, szczura) i nic nie robimy... Albo w sytuacjach stresowych. Denerwujemy się bo boimy się porażki, czym (o zgrozo!) zmniejszamy szansę na zwycięstwo! Przykładów jest bardzo bardzo wiele!!! Spotkanie o pracę, egzaminy, randki, wystąpienia publiczne, premiery itp itd. Powiedzcie mi czemu strach tak bardzo nam przeszkadza w życiu:? Czemu nie pozwala nam wykorzystać swojego prawdziwego potencjału? I jak  sobie z nim radzić? Czemu w karierze nie zawsze zwyciężają Ci, którzy mają predyspozycje, tylko Ci którzy potrafią pokonać stres i reagować frazesami?